Euro(re)wizja
Ja wiem, że Eurowizja to ble, przemielony odpad współczesnej kultury, komercyjne bzdurki, etc. i że raczej nie powinno się brać jej na poważnie – nie mam takiego zamiaru, bynajmniej. Żadnych poważniejszych obserwacji socjologiczno-kulturalnych przez jej kolorowy pryzmat nie mam też w planach przeprowadzać. Chociaż zapewne można by doszukać się innych, oprócz rozrywkowych, przyczyn tego zjawiska – ot, choćby takich, że Eurowizja ma być sceną, na której każdy kraj zaprezentuje to, co ma najlepsze. Bo skoro to konkurs, trzeba wystawić najlepszych zawodników. Ostatnia Eurowizja miała miejsce kilka tygodni temu. Zaciekawiona dyskusją na naszej facebookowej tablicy, zerknęłam na tegorocznych reprezentantów Finlandii i Szwecji. Zainspirowało mnie to do muzycznej wycieczki w przeszłość, ale dopiero teraz znalazłam na nią chwilę. Poszperałam trochę po archiwach i oto moje obserwacje.
Lata 60-90
Losy Finlandii na Eurowizji układały się różnie. Pierwszy występ odbyła się w 1961 roku. W latach 60. tylko 4 na 9 razy udało się fińskim reprezentantom dostać do pierwszej dziesiątki. Na przykład, takie dość chwytliwe w refrenie „Tipi-tii” Marion Rung zajęło w 1962 roku miejsce 7 (i jak się okaże później, na Finlandię to dość wysoka pozycja). W kolejnych latach Finowie nadal trzymali się na uboczu, zajmując coraz to odleglejsze pozycje. Miejsce 10 dla Moniki Aspelund z bardzo radosna „Lapponią” trochę mnie rozczarowało. Pod koniec dekady pojawiła się tendencja jeszcze bardziej spadkowa. Złe fatum zawisło na dobre nad Finlandią w latach 80. Finowie dzielnie i przez lata obstawiali szary koniec. Nawet fryzura Riki Sorsy nie zdołała odeprzeć złego uroku. Jak na mój gust, propozycja tego fińskiego Roda Stewarda była całkiem interesująca. Riki w ojczystym języku zaśpiewał piosenkę „Reggae O.K.”, rzecz jasna, utrzymaną w słonecznych jamajskich rytmach. Fiński w połączeniu z tak egzotycznym brzmieniem… fuzja dziwna, ale ciekawa. Tak, tak, wciąż trzymam się tej nieobiektywnej opinii i utrzymuję, że po fińsku to i nawet hip hop brzmi dobrze. Szary koniec stawał się coraz bardziej szary i ciemny. W latach 90. Finowie utkwili w drugiej dziesiątce. I chociaż znów sięgnęli po egzotyczne inspiracje (tym razem afrykańskie), to nawet Pave i jego „Yamma Yamma”, nic nie mógł na to poradzić.
Przełom
Początek nowego milenium nie zapowiadał się dobrze, aż do roku 2006, kiedy to Finlandia spektakularnie wyszła z mroku (szarego końca klasyfikacji). Wyszła z mroku pokazując swoje prawdziwe, potworne oblicze. I od występu Lordi na Eurowizji w końcu coś zaczęło się dziać. „Hard Rock Hallelujah” otworzył nowy mocny rozdział fińskich występów. Rok później na swojej scenie (bo finał odbywał się w Helsinkach) Finowie wystawili Hannę Pakarinen („Leave me alone„). Smutna Hanna o złamanym sercu bardzo chciała, żeby zostawić ją w spokoju. Publiczność posłuchała i wysłała ją na 17 miejsce. Choć przyznać trzeba, że piosenka zła nie była i trochę mocy miała. Sam finał w Helsinkach warto było obejrzeć, chociażby dla prowadzącego (Mikko Leppilampi…♥).
Ciekawie też działo się rok później. Finlandia poszła w heavy metal i folk. I to ta propozycja podoba mi się najbardziej. Dzięki Teräsbetoni („Missä miehet ratsastaa”) mogliśmy dowiedzieć się, dokąd podążają fińscy mężczyźni, choć podejrzewam, że pogalopowanie na 22 miejsce nie było niczyim zamiarem. Teräsbetoni (fin. żelbet) okazał się jednak zbyt ciężki dla eurowizyjnej publiczności. To jest zrozumiałe i dziwiłabym się, jeśli stałoby się inaczej. Wszak wynik starcia betonu z bańkami mydlanymi jest dość oczywisty.
Lata kolejne i hymn ekologów
W roku 2009 Finlandia wystawiła coś zgoła innego, co bardziej wpisało się w konwencję Eurowizji, czyli coś tanecznego, fajerwerkowego i oklepanego. Nic z tego jednak nie wyszło, bo Waldo i jego ekipa stracili kontrolę i wylądowali na samym końcu notowania.
W ostatnim konkursie, który miał miejsce kilka tygodni temu, Finowie postawili na prostotę. Ich młody reprezentant, Paradise Oskar („Da da dam”), usiadł sobie na scenie na krzesełku z akustyczną gitarą i przy skromnym akompaniamencie zaśpiewał proekologiczną piosenkę. Jej bohaterem jest stroskany losem świata chłopiec, który bohatersko postanawia uratować planetę, środowisko, przed zniszczeniem. Idea szlachetna, ale włożona w piosenkę wydaje się albo naiwną przyśpiewką przedszkolaka, albo hymnem nawiedzonego guru frutarianina, który szuka swojej świty aby wraz z nią żywić się tylko tym, co samo spadnie z drzewa. Może to i zbyt daleko idący wniosek. Nie to, żebym była ekologii przeciwna, ale w wypadku Oskara, ten przekaz wrzucony w piosenkę wydaje mi się wrzucony nieco na siłę, żeby dość przyjemną dla ucha melodię zapchać przy okazji czymś społecznie użytecznym. Niemniej oddać twórcy trzeba, że refren jest bardzo chwytliwy – da da dam, da da dam, da da da da dam – a sam utwór nawet ładny, taki lekki i radiowy. Co znów nie przełożyło się na wynik – bo miejsce tylko 21.
O ile finały Eurowizji niespecjalnie przyciągają moją uwagę, to przeglądając eurowizyjną historię Finlandii, ciekawa jestem, kto będzie jej reprezentantem w następnym roku. Było dużo popu, dużo muzyki tanecznej. Był też folk i egzotyczne brzmienia. W końcu był też rock, był i metal. Było też jedno zwycięstwo, kolejnych raczej bym nie obstawiała. Finlandia zdaje się być świadoma tego, że Eurowizja to są przecież tylko takie żarty, trochę zawodów w tym, kto potrafi najbardziej dopasować się w szerokie (i niezbyt głębokie) gusta europejskiej publiczności. I sama potrafi sobie zażartować, zawadiacko puścić oko w stronę Europy, wystawiając na scenę grupkę potworów ściągającą na ziemię rock’n’rollowe demony. Hard Rock Hallelujah!
A Szwecja na to…
Jeszcze szybki rzut oka na losy Szwecji, której konkursowa historia jest nieco bardziej pomyślna. Szwecja wygrała dwa razy. Po raz pierwszy w 1974 roku, kiedy to żółto-niebiescy zgarnęli wszystko (the winner takes it all… ;)) z Abbą i „Waterloo”. Z takim reprezentantem nie mogło być inaczej. Po 10 latach sukces powtórzyli bracia Herreys (Mormoni, co ciekawe) piosenką o zagadkowym tytule „Diggiloo Diggiley”. Sama piosenka utrzymana bardzo w dyskotekowych klimatach lat 80. Warto raczej obejrzeć, niż posłuchać (bo szwedzki to już w ogóle nie brzmi, a w piosenkach to już zwłaszcza), a obejrzeć dla choreografii (słynny „taniec dezodorantów”) i kostiumów.
Co mnie natomiast bardzo zaskoczyło, to tegoroczny reprezentant Szwecji – Eric Saade („Popular”). Piosenka jak ulał, eurowizyjna i kiczowata (co za tym idzie – dla mnie zupełnie nieznośna), co przełożyło się na wysoki wynik – miejsce 3. Ale, ale, jakie to było zjawisko! Wychodzi opalony przystojniak w białych adidaskach i śpiewa o tym, że będzie popularny. Tysiąc efektów na scenie, światła, fajerwerki, ogień, tłuczone szyby i wszechobecne zniszczenie. To ja już wolę mormonów i ich złote buciki, albo skromnego Oskara frutarianina, a najlepiej to zupełnie anty-eurowizyjnych fińskich długowłosych wojowników…
Bardzo mi się podoba ten fińsko-eurowizyjny przegląd :o) byłoby jeszcze bardziej super, gdyby były wklejone zdjęcia, bo bardzo jestem ciekawa jak wygląda fiński Rod! :o)
Ala dzięki 😀
Zdjęcia Rikiego Sorsy dostępne są na jego stronie http://www.rikisorsa.com. Gdzieś w otchłaniach Internetu znajdą się też archiwalne nagrania i stare zdjęcia.
Ah ta Eurowizja ^ ^ Trzeba przyznać że Lordi zniszczył system ^ ^ Jak by nie patrzeć to dobry znak! Ludzie nie odpływają totalnie w kulturę POP i potrafią docenić kawałek dobrej muzyki 😉 Ja osobiście chciałbym zobaczyć na Eurowizji Nightwish’a, Children Of Bodom, Tarota czy np. Northern Kings ^ ^ To by było coś!
Swoją drogą. Baaaardzo fajna strona! Polecam ją każdemu kogo spotkam. No i ten kurs fińskiego ^ ^ Miodzio 😉
Nazwa też zacna ;P (mam ksywkę 'Łoś’ x])
Pozdrawiam!
Children of Bodom na Eurowizji…hmm 😉 Obawiam się, że większość eurowizyjnej publiki nie przeżyłaby tego eksperymentu.
Dzięki za miłe słowa odnośnie strony i kursu fińskiego :))
Ja byłbym zachwycony ale to tylko mrzonki.
Chociaż Nightwish byłby chyba bardziej do przyjęcia chociaż też niestety a raczej może na szczęście jest kompletnie nieeurowizyjny.
Jeżeli chodzi o tegoroczne podobali mi się Włosi.