Krótka historia dość długiej miłości

Byłam w ostatnią sobotę na imprezie urodzinowej mojej szwedzkojęzycznej koleżanki. Jako że towarzystwo składało się w większości z obcych sobie osób – w tym ze sporej grupy obcokrajowców – pierogami karelskimi zagryzaliśmy pytania o to, jaki wiatr, u licha, przywiał nas wszystkich na tę zimną północ. Pewna Kanadyjka zapytana o obecne zajęcie, stwierdziła, że „najwyraźniej właśnie zostaje deportowana”. Okazało się zresztą, że to nie pierwszy raz: Finlandia trzy lata wcześniej podziękowała jej za przybycie siedmiomiesięcznym wydaleniem z kraju. I chociaż jej sytuacja jest skomplikowana, gdyż – teoretycznie – „podkrada” pracę obywatelom Unii Europejskiej, i chociaż fińska biurokracja rzuca jej kłody pod nogi, dziewczyna za wszelką cenę pragnie tutaj zostać. Zastanawiające, co to za magia, i cóż za niejasny urok nas tutaj przywiódł, i – co gorsza – nie chce nas stąd wypuścić.
Moja historia nie jest jednak ani odrobinę tak dramatyczna czy skomplikowana. Jako wczesna nastolatka (w wieku 12, no może 13 lat) najzwyczajniej w świecie zapałałam zagadkowym uczuciem do tego dalekiego (chociaż, jak się okazuje, wcale nie tak bardzo), zimnego i pełnego nieokreślonego dostojeństwa kraju. Jak to zazwyczaj bywa w przypadku nastoletnich afektacji, źródło tej miłości pozostaje nieznane (czy to któryś skoczek narciarski, czy jakaś przeczytana książka – nie wiem). Niemniej jednak, postanowiłam wówczas, że za sto lat, kiedy przyjdzie mi wybierać kierunek studiów, filologia fińska bezapelacyjnie będzie priorytetem.
Jak to jednak często bywa w przypadku nastoletnich zakochań, uczucie ostygło i ustąpiło miejsca rozumowi. Myśląc zatem o swojej przyszłej karierze porzuciłam marzenie o filologii fińskiej i wybrałam… dziennikarstwo. Jakość i zasadność tej decyzji pozostaje wątpliwa, ale przecież z nastolatkiem się nie dyskutuje.
Druga fala uczuć uderzyła, kiedy w magazynie Traveler natknęłam się na reklamę tanich lotów do Turku (tak, wszyscy wiemy z czym to się je). No i kiedy przeszło dwa lata temu po raz pierwszy postawiłam stopę na fińskiej ziemi, moja miłość gwałtownie wzrosła i już jakoś nie chciała odpuścić. Pierwszy kontakt z przyrodą, z tą trudną do zdefiniowania przytulnością, intymnością i spokojem Finlandii, zaowocował stuprocentowym przekonaniem, że właśnie tam chciałabym być. Przy tym wstępnym zapoznaniu nawet swoista oziębłość i zdystansowanie Finów wywarły na mnie piorunujące wrażenie.
Po powrocie jakoś tak nie mogłam sobie znaleźć miejsca. Zakopałam się więc w ofertach anglojęzycznych studiów magisterskich na fińskich uniwersytetach. Ostatecznie wybór padł na Media and Global Communication na Uniwersytecie Helsińskim. Po dość żmudnym procesie rekrutacyjnym, początkowym umieszczeniu na liście rezerwowej i, wreszcie, odwołaniu, na całe szczęście również ich wybór padł na mnie.
I tak już sobie tutaj żyję i studiuję od niemal roku. Życie to czasami bywa trudne (zwłaszcza fińska biurokracja lubi kłaść się cieniem na codziennej szczęśliwości), studiowanie szalenie wymagające, jednak to wszystko zdecydowanie warte jest zachodu (północy?). Myślę sobie, że chciałabym się z kimś perypetiami tego fińskiego życia podzielić. Społeczność Łosiowiska, z założenia podzielająca moją miłość, wydaje się być zatem publicznością najbardziej zainteresowaną. A na dokładkę posiadającą nade mną pewną wyższość – wielu i wiele z Was prawdopodobnie zna fiński, podczas gdy dla mnie to wciąż szara magia. Na szczęście już nie czarna, chociaż to wciąż niewielki sukces po roku spędzonym na kursach. Ale o tym już kiedy indziej.

Kinga

Od września 2011 studentka komunikacji na Uniwersytecie Helsińskim. Po uszy zakochana w Finlandii, chociaż bez pełnego zrozumienia i dla kraju, i dla samego uczucia. Na blogu chciałaby przede wszystkim podzielić się wiedzą, której jej samej brakowało podczas rekrutacji i bezpośrednio przed rozpoczęciem studiów, a którą udało się jej uzupełnić już po przyjeździe. Poza informacjami skądinąd technicznymi, spróbuje odkryć także trochę kulisów codziennego życia w Finlandii.

4 komentarze

  • Wojtek

    Doskonale rozumiem tę fascynację 🙂 Choć moja zaczęła się już po rozpoczęciu studiów, jednak wybór kraju na Erasmusa był absolutnie klarowny i wymagało potężnego zderzenia z biurokracją polskiej uczelni. Ale było warto. Blisko 10 miesięcy spędzonych w Tampere było bądź co bądź najpiękniejszym (i najbardziej wymagającym!) doświadczeniem z czasów studenckich. Pod każdym względem. A dzięki wspomnianej biurokracji niewiele brakowało, żeby się znacznie przedłużyło (co uczyniło jednak kilkoro znajomych z innych krajów). Poniekąd wciąż żałuję, że tak się nie stało. Tym bardziej życzę powodzenia w studiach i czekam na kolejne relacje 🙂

  • Magda

    Witam. Czytam takie historie z niezmiennym rozrzewnieniem:) – sama bardzo bym chciała odwiedzić Finlandię, ale do tej pory jeszcze mi się to nie udało. Mam jednak nadzieję, że w końcu spełnią się kiedyś moje „ciągąty” – ja też nie wiem skąd i kiedy one się u mnie wzięły, ale to musiało być już dawno temu… I od kiedy pamiętam, zawsze lubiłam zimowe klimaty:] A moi znajomi twierdzą, że z takimi upodobaniami urwałam się z choinki:D No cóż, nie potwierdzam, nie zaprzeczam… Pozdrawiam!

  • Ela

    Również jestem zakochana w Finlandii, ale nie wiem co z tego jeszcze będzie. Moja nastoletnia miłość może szybko się zakończyć. Jestem pewna skąd to się wzięło. Mieliśmy na polski streścić artykuł i… zakochałam się w fotografii lasu i jeziora.

  • Ola

    I ja jestem pełna uwielbienia dla Finlandii,chociaż zupełnie nie wiem dlaczego. A to uwielbienie pojawiło się, gdy po raz pierwszy usłyszałam rozmowę po fińsku na youtube. Dokładnie pamiętam swoją reakcję: najpierw zaczęłam się śmiać, a zaraz potem szukałam filmików z serii „learn finnish”. Po obejrzeniu kilku, postanowiłam „nauczę się fińskiego, choćbym miała się uczyć 20 lat” 🙂 Gdy oglądam zdjęcia Finlandii,czytam o mentalności Finów, słucham języka, to odnoszę wrażenie, że jest to mi bliższe niż wszystko co polskie. Szczególnie ta mentalność. Nie wiem ile jest prawdy w tym, co piszą ludzie, ale jeśli znaczna część jest prawdziwa, to ja Finów rozumiem doskonale, bo jestem podobna. Och… Chciałabym tam pojechać, ale sama się boję, a nikt ze znajomych nie podziela mojej pasji. Niestety. Miło się czyta wpisy, można trochę pomarzyć 🙂 Pozdrawiam.

Skomentuj Ola Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.