Słowem wstępu
Moikka!
Pamiętacie jeszcze te śniegi i ten mróz, który miał nigdy nie minąć? Boże narodzenie było zupełnie przed chwilą, a szukanie zwiastunów wiosny wydawało się dość odważnym, chociaż i tak skazanym na niepowodzenie, przedsięwzięciem. A oto nagle przyszedł kwiecień i żółcie na trawnikach – ale już nie pod postacią żółtego śniegu, tylko mniszków i żonkili. Ładnie i wiosennie. W Finlandii też topnieją śniegi, chociaż gdzie niegdzie, przy plus kilkunastu, na trawnikach nadal natknąć się można na biało-szare pozostałości po zimie.
Ale ja nie o tym, nie o pogodzie chciałam napisać. A o tym, jak szybko mija czas. Godzina za godziną, skreślam dni, co chwilę przerzucam kartki kalendarza. Kalendarza z Muminkami, choć to nie ma większego znaczenia, bo te fińskie trolle nie posiadają mocy zwalniania czasu. Ale na zimę zapadają w sen, a budzą się, gdy robi się ciepło. Mam w sobie coś z muminków, spędzam zimę funkcjonując w trybie oszczędnościowym, prawie w całkowitej hibernacji. Nie to, żebym zimy nie lubiła, ale wiadomo, brak słonecznego światła ma na trolle znaczący wpływ, bo, jak szkolne kalkulatory, działamy na baterie słoneczne.
Faktem jest, że czas wolny maleje proporcjonalnie do wzrostu liczby różnych dziwnych zobowiązań (studiów na przykład lub innych tego typu zapychaczy 😉 ). Stąd ostatnio mało mnie tutaj (te sporadyczne odwiedziny można by potraktować jedynie jako odświeżenie swojej obecności, a przecież nie o to chodzi…). Nie mam zamiaru szukać odpowiedzi na pytanie, czy to dobrze, czy źle. Bo czy tak, czy siak, mam zamiar bywać tu częściej, a że fiński blog od dłuższego czasu chodzi mi po głowie, czas zrealizować to, co w niej siedzi. A jest w niej biało-niebiesko oczywiście. I zielono, i żółto, bo Finlandia to nie tylko błękity i biele. Chociaż najlepiej się w tym błękicie zatrzymać, na chwilę lub na dłużej…
Niech zatem ten wpis będzie prologiem zapowiadającym moje własne refleksje na tematy fińskie lub fińsko-pochodne. W każdym razie oscylujące gdzieś wokół tego, co mi w duszy gra. O, o muzyce też będzie, fińskiej, bo jakżeby inaczej.
Szybko ten czas mija. Nie mogę się temu nadziwić. Niedawno zima, już Wielkanoc, zaraz majówka. I tak a propos, jak zdążyłam się zorientować, Finowie nie znają dyngusa, ale tak sobie myślę, że można by chłostanie vihtą przysposobić na śmigusa, a kąpiel w jeziorze po saunie na dyngusa. Finowie są jednak do nas, Słowian, podobni, prawda? Taką refleksją kulturalno-tradycyjno-wielkanocną kończę i zbieram się w kierunku odbębnienia kilku obowiązków, zanim sięgnę po książkę do fińskiego (a o nauce fińskiego będzie tu nie raz, o tym wypada zawczasu ostrzec 😉 ).
Fińskiego tygodnia!
Fajny wpis i cieszę się, że fiński blog zagościł w łosiowym zakątku : )
Czas rzeczywiście gna niczym francuski ekspres, nie bacząc czy zdąrzymy do niego wsiąść, czy zostaniemy na peronie.. ważne że wakacje już coraz bliżej 🙂
Hehehe 🙂 Jeśli ten ekspres jedzie w kierunku naszej wakacyjnej lokalizacji, to lepiej jednak na niego zdążyć ;D
hei hei
O pogodzie można dużo i to zaskakujących rzeczy, mianowicie, podróżując z Gdańska, który owiewany mroźną bryzą raczej nie nastrajał wiosennie, do Turku tego samego wieczoru, z radością odkryłem, że nie zawsze różnica tych kilku stopni szerokości geograficznej między tymi miastami znajduje odzwierciedlenie w odczuwanej temperaturze – słowem, w Turku było cieplej niż w Gdańsku, a gdy wracałem 1 maja, wielu przybywających do Gdańska Finów odkrywało, że nie ubrali się dostatecznie ciepło na „polskie” warunki!
A propos fińskich tradycji, to majówka w Turku ma chyba jedną z najsilniejszych pozycji w kalendarzu: tzw. Vappu to połączenie obchodów, a raczej jarmarku z okazji święta pracy ze świętem studenckim. Kto tylko jest absolwentem tutejszej uczelni i może jeszcze chodzić, zabiera swoją studencką białą lub pożółkłą czapeczkę na festyn w centrum miasta. Atmosfera szampańska, wszystko się kołysze, również do muzyki przetaczającej się powoli przez miasto uniwersyteckiej orkiestry dętej Sohon Torwet.
to tak na gorąco
nähdään 🙂
Vappu, Vappu… nie pozostaje nic innego, jak zacząć planować następną majówkę w Turku. Rav, a jak smakowała fińska sima? 🙂