Tag : uniwersytet
Tag : uniwersytet
Poprzedni pean na cześć studiów w Finlandii wyszedł bardzo rozbudowany, ale nie całkiem wyczerpujący. Zgodnie z obietnicą chciałabym go teraz krótko uzupełnić. Mam przynajmniej nadzieję, że wyjdzie krótko…
(3) Zajęcia odbywają się zazwyczaj w małych grupach, dzięki czemu są one zazwyczaj bardzo interaktywne. Dyskusje, prezentacje, mikrozadania realizowane w kilkuosobowych zespołach są na porządku dziennym. Zatem, siłą rzeczy, nauka odbywa się aktywnie. Ponadto, niewielka liczba studentów pozwala na nawiązanie bliższego kontaktu z wykładowcą, zadawanie pytań oraz publiczną lub prywatną dyskusję na temat nadchodzącego zaliczenia. Tak, żeby nie było żadnych nieprzyjemnych niespodzianek.
(4) Jak już wspomniałam, moje poprzednie doświadczenia ze studiowaniem ograniczają się wyłącznie do Uniwersytetu Warszawskiego, jest to więc mój jedyny punkt odniesienia. Często odnosiłam wrażenie, że kursy są nieprzemyślane, wtórne i pozbawione wyraźnej struktury. Materiał w ramach różnych przedmiotów wielokrotnie się powtarzał, a po zaliczeniu zajęć często nasuwało się pytanie „no więc?”. Zakułam, zdałam, zapomniałam, a za rok i tak powtarzałam to samo. Mając jedynie nadzieję, że tym razem może z wyprzedzeniem dowiem się, czego się właściwie ode mnie wymaga.
Na Helsingin Yliopisto z kolei (prawie) wszystkie kursy wydają się logicznie skonstruowane. Wiadomo, czego nauczymy się na konkretnych zajęciach i jak odnieść to do już posiadanej wiedzy. Innymi słowy, z materiału zawartego w różnych kursach wyłania się pełny obraz dyscypliny. Poza tym: podstawy są dla wszystkich, a o tym, co bardziej interesuje i o tym, co potrzebne jest do końcowego eseju, można doczytać w udostępnionej literaturze. Genialne!
(5) Rok akademicki jest dużo rozsądniej zorganizowany, co stanowi ogromną zaletę zwłaszcza dla studentów z zagranicy. Po pierwsze, zajęcia kończą się w połowie maja, chociaż należy jeszcze trochę czasu zarezerwować na napisanie prac zaliczeniowych. I pomimo, że rok akademicki zaczyna się na początku września, to czerwiec jest zazwyczaj ładniejszy niż wrzesień, więc w ogólnym rozrachunku jest korzystniej.
Po drugie, rok składa się z czterech siedmiotygodniowych okresów – zazwyczaj bez większych przerw w środku (w tym roku wyjątkiem była Wielkanoc). Jednak przynajmniej jeden tydzień w każdym okresie – zazwyczaj ostatni – jest wolny od zajęć. Ponadto, semestr zimowy kończy się w połowie grudnia, a wiosenny zaczyna w połowie stycznia, więc przerwa bożonarodzeniowa wynosi około miesiąca.
I to by było na tyle. Przynajmniej jeśli chodzi o najważniejsze punkty, bo poza tym jeszcze wiele by się znalazło 🙂
Gdyby ktokolwiek – na przykład po zapoznaniu się z powyższą listą – był zainteresowany rozpoczęciem studiów w Finlandii w roku akademickim 2013/2014, w zasadzie już teraz czas zająć się przygotowaniami. Co prawda okienko aplikacyjne trwa – mniej więcej – od listopada do lutego, jednak procedura wymaga nieco zachodu i załatwiania różnych kwitów. I chociaż ja swoje studia dwa lata temu wybrałam już w wakacje, to dokumenty dosyłałam w ostatniej chwili. Nauczona doświadczeniem szczerze radzę zabrać się do całego procesu wcześnie, żeby oszczędzić sobie niepotrzebnego stresu.
Kilka wskazówek na początek:
– kiedy ja aplikowałam, w ofercie uniwersytetów nie było żadnych programów licencjackich po angielsku. Studia pierwszego stopnia wymagają zatem doskonałej znajomości fińskiego, potwierdzonej certyfikatem. Chyba, że coś się od tego czasu zmieniło, ale to można sprawdzić w tej, na przykład, bazie danych: http://www.studyinfinland.fi/study_options/study_programmes_database:
– jeżeli zdecydujesz się na studia magisterskie, powinny one odpowiadać Twoim studiom pierwszego stopnia. Zgodność programowa jest najważniejszym kryterium rekrutacyjnym. Przynajmniej w teorii;
– w przypadku studiów magisterskich po angielsku, znajomość języka również musi zostać potwierdzona odpowiednim certyfikatem (zazwyczaj TOEFL, Cambridge na poziomie Advanced, IELTS);
– co ważne: wśród dokumentów aplikacyjnych na studia magisterskie zazwyczaj nie musi znajdować się dyplom ukończenia studiów licencjackich (dokładne wymagania znaleźć można na odpowiednich stronach poszczególnych programów). Oznacza to, że w momencie składania wniosku o przyjęcie na studia nie trzeba być jeszcze absolwentem, wystarczy dostarczyć najnowszy wykaz ocen oraz zaświadczenie o przewidywanym ukończeniu studiów przed rozpoczęciem następnego roku akademickiego, zazwyczaj przed końcem lipca. Tak zresztą odbyło się to w moim przypadku;
– więcej szczegółowych informacji można znaleźć na stronach poszczególnych uniwersytetów, jednostek lub programów, a także na portalu University Admissions Finland koordynującego proces rekrutacyjny: http://www.universityadmissions.fi/.
Mam nadzieję, że komuś te informacje się przydadzą, a w razie dalszych pytań postaram się udzielić odpowiedzi.
Promotorka powiedziała, że byłaby bardzo szczęśliwa, gdybym aplikowała na studia doktoranckie. Został mi jeszcze rok magisterki, ale i tak już wiem, iż ja byłabym nawet szczęśliwsza od niej. I chociaż nie ma się co oszukiwać, że życie w Finlandii jest jakoś szczególnie łatwe – bo nie jest: biurokracja, ogromna konkurencja na rynku pracy, wszechobecna drożyzna – to mogę się założyć, iż tak znakomitego środowiska akademickiego ze świecą szukać. Przynajmniej w Europie. Oczywiście nie śmiem podważać istnienia takowych, jednak to co słyszałam od znajomych porozrzucanych tu i ówdzie, zdaje się potwierdzać fińską wyjątkowość pod tym względem.
Poniższa lista powodów dla których naprawdę warto zainteresować się studiami w Finlandii, nie jest ani wyczerpująca, ani tym bardziej nie pretenduje do miana obiektywnej. Ponadto opiera się głównie na moich własnych doświadczeniach (ograniczających się do jednego programu na Helsingin Yliopisto), wzbogaconych nieco o relacje znajomych studiujących inne kierunki na HY, a także na innych dużych uniwersytetach w kraju (np. Turun Yliopisto). Pomijam także atuty poza naukowe, chociaż usytuowanie Päärakennus – głównego budynku HY – przy samym Senaatintori oraz całego kampusu centralnego w pobliżu portu są trudne do zignorowania. Wiem, że część z Was miała w jakimś stopniu do czynienia z fińskim systemem edukacji, dlatego śmiało dodawajcie swoje obserwacje i ustosunkowujcie się do moich komentarzy.
(1) Studia w Finlandii są bezpłatne. Jedyny realny koszt związany bezpośrednio z edukacją, to roczna opłata za przynależność do Unii Studenckiej (w 2011 i 2012 roku wynosząca około 90 euro), uprawniająca do studiowania, ale także gwarantująca wszelkie zniżki. A zniżki są znaczące: 50% na komunikację miejską i transport publiczny, różnej wysokości upusty na promy, a także okazjonalne bonusy w sklepach itp. Przede wszystkim jednak członkostwo w Unii uprawnia do obiadu w szkolnej kafeterii (mieszczącej się w każdym budynku Uniwersytetu) w cenie nieznacznie przekraczającej 2,5 euro. 2,5 euro nie wystarczyłoby na chleb i masło w Lidlu, toteż wszyscy studenci prawdziwie cenią sobie przynależność do Unii.
Wyrobienie legitymacji studenckiej (ok. 17 euro) nie jest już z kolei obowiązkowe. Zniżkę można potwierdzać „certificate of attendance” ważnym w danym roku akademickim, jednak mało kto decyduje się na nieustanne noszenie ze sobą teczki z dokumentami.
Nie jesteśmy zmuszeni do wydawania niebotycznych sum na kserowanie. Wszystkie podstawowe lektury można wypożyczyć z biblioteki (chyba, że akurat – tak jak teraz – biblioteka jest w trakcie przenosin), ale ze względu na stosunkowo niewielką liczbę dostępnych egzemplarzy, większość tekstów prowadzący udostępniają na platformach internetowych. Uniwersytet ma też wykupioną subskrypcję największych i najlepszych baz artykułów i czasopism naukowych. Co więcej, każdemu studentowi przysługuje semestralny przydział papieru do zadrukowania w wysokości 400 kartek. Jeżeli nie ma się ochoty, nie trzeba ani kupować, ani kserować książek, bo w razie potrzeby da się je też zeskanować za pomocą darmowych skanerów.
(2) Pomimo że bezpłatne, studia w Finlandii zapewniają najwyższy możliwy standard. Nie będę się już rozwodzić nad zapleczem technicznym, o którym wspomniałam wyżej, a skupię się na jakości nauczania. Uniwersytet Helsiński znajduje się w pierwszej setce uniwersytetów na świecie (na przykład Academic Ranking of World Universities 2011), a przy tym jest uznawany za jeden z najlepszych ośrodków badawczych. Poza świetnie wykwalifikowaną lokalną kadrą, Uniwersytet zatrudnia wielu zagranicznych profesorów, wielu z nich o reputacji światowych ekspertów. Oczywiście na co dzień pracują oni w większości na najbogatszych (angielskich i amerykańskich) uniwersytetach, jednak Finowie opracowali świetne rozwiązanie tego problemu: kursy intensywne. Oznacza to, że w praktyce profesor zatrudniony jest na tydzień, w ciągu którego przeprowadza około 25-30 godzin zajęć. Osobiście uwielbiam tego typu kursy, gdyż zapewniają bardzo szybkie i efektywne poszerzanie wiedzy w danej dziedzinie (zazwyczaj ograniczenie czasowe po prostu zabrania uwag „na marginesie”), a także nie pozwalają się znudzić danym przedmiotem.
Chociaż wysoko teoretyczne (przynajmniej w dziedzinie nauk społecznych), studia w Finlandii zdecydowanie nie są anachroniczne i pachnące przeszłością. Wręcz przeciwnie, skupiają się głównie na obserwacji teraźniejszości i zachodzących w niej zmian. Przykładowo, studia w zakresie komunikacji – czyli mój kierunek – oscylują wokół, przede wszystkim, mediów alternatywnych i społecznościowych, cyfrowej rewolucji, itd., a więc – innymi słowy – wokół najnowszych trendów w mediach i komunikacji. Poza zaliczeniem obowiązkowych kursów wprowadzających, każdy student może względnie dowolnie sprofilować swoje studia, wybierając z bogatej oferty przedmiotów. Elastyczność ta cechuje także intensywność studiowania – wielu Finów rociąga studia magisterskie na 4 albo 5 lat – nieograniczoną liczbą punktów wymaganych do zaliczenia roku.
Wreszcie, znakomita większość kursów prowadzonych na Uniwersytecie kończy się esejem zaliczeniowym, a nie standaryzowanym egzaminem. Najczęściej student może także sam wybrać temat pracy. Taki tryb zaliczeń pozwala na pogłębianie własnych zainteresowań, a także na rozwijanie umiejętności krytycznego i analitycznego myślenia.
Miało być krótko i w punktach, a wyszło bardzo długo – choć w punktach. Chociaż zostało mi jeszcze do zaakcentowania kilka istotnych zalet, postanowiłam dodać je w kolejnej notce. W przeciwnym razie wątpię, żeby komukolwiek udało się dobrnąć do końca 🙂
Byłam w ostatnią sobotę na imprezie urodzinowej mojej szwedzkojęzycznej koleżanki. Jako że towarzystwo składało się w większości z obcych sobie osób – w tym ze sporej grupy obcokrajowców – pierogami karelskimi zagryzaliśmy pytania o to, jaki wiatr, u licha, przywiał nas wszystkich na tę zimną północ. Pewna Kanadyjka zapytana o obecne zajęcie, stwierdziła, że „najwyraźniej właśnie zostaje deportowana”. Okazało się zresztą, że to nie pierwszy raz: Finlandia trzy lata wcześniej podziękowała jej za przybycie siedmiomiesięcznym wydaleniem z kraju. I chociaż jej sytuacja jest skomplikowana, gdyż – teoretycznie – „podkrada” pracę obywatelom Unii Europejskiej, i chociaż fińska biurokracja rzuca jej kłody pod nogi, dziewczyna za wszelką cenę pragnie tutaj zostać. Zastanawiające, co to za magia, i cóż za niejasny urok nas tutaj przywiódł, i – co gorsza – nie chce nas stąd wypuścić.
Moja historia nie jest jednak ani odrobinę tak dramatyczna czy skomplikowana. Jako wczesna nastolatka (w wieku 12, no może 13 lat) najzwyczajniej w świecie zapałałam zagadkowym uczuciem do tego dalekiego (chociaż, jak się okazuje, wcale nie tak bardzo), zimnego i pełnego nieokreślonego dostojeństwa kraju. Jak to zazwyczaj bywa w przypadku nastoletnich afektacji, źródło tej miłości pozostaje nieznane (czy to któryś skoczek narciarski, czy jakaś przeczytana książka – nie wiem). Niemniej jednak, postanowiłam wówczas, że za sto lat, kiedy przyjdzie mi wybierać kierunek studiów, filologia fińska bezapelacyjnie będzie priorytetem.
Jak to jednak często bywa w przypadku nastoletnich zakochań, uczucie ostygło i ustąpiło miejsca rozumowi. Myśląc zatem o swojej przyszłej karierze porzuciłam marzenie o filologii fińskiej i wybrałam… dziennikarstwo. Jakość i zasadność tej decyzji pozostaje wątpliwa, ale przecież z nastolatkiem się nie dyskutuje.
Druga fala uczuć uderzyła, kiedy w magazynie Traveler natknęłam się na reklamę tanich lotów do Turku (tak, wszyscy wiemy z czym to się je). No i kiedy przeszło dwa lata temu po raz pierwszy postawiłam stopę na fińskiej ziemi, moja miłość gwałtownie wzrosła i już jakoś nie chciała odpuścić. Pierwszy kontakt z przyrodą, z tą trudną do zdefiniowania przytulnością, intymnością i spokojem Finlandii, zaowocował stuprocentowym przekonaniem, że właśnie tam chciałabym być. Przy tym wstępnym zapoznaniu nawet swoista oziębłość i zdystansowanie Finów wywarły na mnie piorunujące wrażenie.
Po powrocie jakoś tak nie mogłam sobie znaleźć miejsca. Zakopałam się więc w ofertach anglojęzycznych studiów magisterskich na fińskich uniwersytetach. Ostatecznie wybór padł na Media and Global Communication na Uniwersytecie Helsińskim. Po dość żmudnym procesie rekrutacyjnym, początkowym umieszczeniu na liście rezerwowej i, wreszcie, odwołaniu, na całe szczęście również ich wybór padł na mnie.
I tak już sobie tutaj żyję i studiuję od niemal roku. Życie to czasami bywa trudne (zwłaszcza fińska biurokracja lubi kłaść się cieniem na codziennej szczęśliwości), studiowanie szalenie wymagające, jednak to wszystko zdecydowanie warte jest zachodu (północy?). Myślę sobie, że chciałabym się z kimś perypetiami tego fińskiego życia podzielić. Społeczność Łosiowiska, z założenia podzielająca moją miłość, wydaje się być zatem publicznością najbardziej zainteresowaną. A na dokładkę posiadającą nade mną pewną wyższość – wielu i wiele z Was prawdopodobnie zna fiński, podczas gdy dla mnie to wciąż szara magia. Na szczęście już nie czarna, chociaż to wciąż niewielki sukces po roku spędzonym na kursach. Ale o tym już kiedy indziej.