Terve terva

We wcześniejszym wpisie wspomniałam o tervie. Czas wyjaśnić, z czym to się je (chociaż próbować „surowej” tervy nie polecam!).

Terva, po naszemu dziegieć. Taka smoła wytwarzana z drewna czy raczej jego żywicy. Jest to ciemnobrązowa, prawie czarna, substancja nieco lepka. Dawno, dawno temu zaczęto używać tervy do konserwacji łodzi i domów z prostej przyczyny – posmarowana tervą powierzchnia była bardziej odporna i trwała. Poza tym terva okazała się doskonałym dodatkiem do niektórych potraw, alkoholu i cukierków.

Cukierków? – powtórzyłam sobie w głowie patrząc na kleksa z tervy spoczywającego na drewnianym „eko-talerzyku” (kto był na fińskim ognisku, ten wie, o co chodzi – to takie płaskie, cienkie, lekko wygięte kawałki wycięte z pnia pełniące funkcje talerza). I powinno mi w tej głowie zaświtać, że cukierki to w Finlandii są dość specyficzne (patrz: salmiakki). Ale nie zaświtało i wkrótce koniuszek mojego palca zanurzył się w ciemnej smolistej mazi. W końcu muszę spróbować wszystkiego, co fińskie (chociaż tę flunssę to mogłam sobie odpuścić!). Haps! Moje kubki smakowe szybko wysłały do mózgu odpowiednią informację – FUJ! W życiu nie próbowałam niczego, co smakuje równie ohydnie! Do tej pory pamiętam ten okropny smak, połączenie smaru, smoły (domyślam się, że tak mniej więcej te rzeczy mogą smakować;)), wędzonego dymu czy innych iście diabelsko-pochodnych wynalazków. Salmiakki przy tym to smakowity rarytas. Skrzywiona poskarżyłam się nawet towarzyszom, że terva jest gorsza od salmiaków, co wywołało niekryte rozbawienie wśród towarzyszów pochodzenia fińskiego.

Kilka dni później udało mi się zobaczyć, jak wygląda tradycyjny sposób wytwarzania tego specyfiku. Kiedyś robiło się ją częściej, obecnie w niewielu miejscach w Finlandii raz do roku, organizuje się pokazowe przygotowanie tervy. Na coś w rodzaju pikniku zjeżdżają się ludzie z okolicy, by za jakiś czas zgromadzić się przy wielkim kopcu. Ten kopiec stanowi sedno pokazu. Pod usypaną z ziemi górką znajduje się głęboki dół, gdzie składa się kawałki drewna, z którego wytapia się żywica, która później przemieni się w tervę (tak to przynajmniej zapamiętałam). Dookoła, u nasady ziemnego wzniesienia, rozkłada się drewno. Tak przygotowany materiał czeka teraz na odpowiednią celebrację. Zanim przystąpi się do innych działań, należy odprawić odpowiednie rytuały: „wychłostanie” kopca miotełką z brzozowych gałązek, „poświęcenie” go mlekiem i zadęcie z jego wierzchu w róg w kierunku czterech stron świata. Po tych zabiegach przystąpiono do podpalenia drewna, którym obłożony był kopiec. Gdy wszystko zaczęło się mocno kopcić, ogień przykryto ziemią. Tak (nomen omen) kopcący się kopiec  kopci się przez kilka dni, bo tyle mniej więcej zajmuje wytworzenie się świeżej tervy.

Na pamiątkę tego wydarzenia dostałam nawet dwie paczuszki terviastych cukierków, nazywam je roboczo „terviakami” 😉 Ku mojemu zaskoczeniu dodatek smoły do cukierków okazał się na tyle znikomy, że przygotowane z nim produkty były bardzo smaczne. Jedne z nich to połączenie tervy z mentolem – pastylki na gardło, bardzo skuteczne przy chrypce. Drugie natomiast bardziej miękkie pastylki z tervy i lukrecji z mocniejszym polotem dymu z wędzarni. Oba rodzaje lepsze od salmiaków 😉

Swoją drogą, jakie to dziwne, że w Finlandii coś, co funkcjonuje pod nazwą cukierka nie jest wcale słodkie. Przecież cała istota cukierka tkwi w jego słodkiej cukierkowatości. Jakoś nie mogę tego pojąć…

Ola

Zasłuchana w fińską muzykę fanka filmów Kaurismäkiego i twórczości Paasilinny. Wierzy, że kiedyś będzie mówić po fińsku ;)

1 comment

  • milamilo

    W Chinach są mięsne cukierki – jest ich o wiele więcej niż tych zwyczajnych. Są zapakowane identycznie, jak nasze michałki, kukułki, raczki – człowiek je widzi i robi sobie nadzieję… 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.